Ach, muzyka – powiedział, ocierając łzę w oku.
-To magia większa od wszystkiego,
co my tu robimy!
Rowling J.K. (1997). Tiara Przydziału. W: Harry Potter i Kamień Filozoficzny (s.137). Poznań: Media Rodzina
Pod powyższym cytatem Albusa Dumbledore’a mogę podpisać się rękami i nogami. Ze wszystkich sztuk, to właśnie bez muzyki byłoby mi najciężej przetrwać. Uważam, że to właśnie muzyka jest nam w stanie dostarczyć magicznych przeżyć, stąd pomysł na stworzenie MAGICZNEJ SIÓDEMKI, będącej zbiorem siedmiu wybranych przeze mnie najbardziej magicznych płyt muzycznych. Jestem ciekawa Waszych odczuć w tym temacie.
Kadr z filmu Harry Potter i Czara Ognia, na zdjęciu: Albus Dumbledore
Pewnie zastanawialiście się wielokrotnie dlaczego muzyka powoduje, że jesteśmy w stanie w jednej chwili się rozpłakać, innym razem w jej takt nogi same rwą się do tańca. Jak to się dzieje, że dobieramy utwory do nastroju: możemy za pomocą muzyki pobudzić się do działania albo przeciwnie – uspokoić i zrelaksować? Dlaczego muzyka przywołuje wspomnienia?
Czyżby muzyka działała jak magia? Pewnie, że tak!
Na przełomie XIX i XX wieku Fryderyk Nietzsche dokonał podziału nurtów sztuki greckiej na dwa odłamy:
- nurt apolliński – odnosił się do form wizualnych, czyli malarstwa i rzeźby,
- nurt dionizyjski – odnosił się do o poezji i muzyki właśnie.
Skąd taki pomysł?
Formy wizualne uznał za stworzone do komplementacji – patrzymy w skupieniu na dzieło malarskie czy rzeźbę i myślimy o koncepcji, w oparciu o którą powstało (słynne maturalne zdanie: „co artysta miał na myśli?”). Podziwiamy proporcję i harmonię, w której wyraża się piękno tego dzieła. Jesteśmy również w pewnym oddaleniu od obrazu więc przyjmujemy do niego stosowny dystans.
Przeciwnie rzecz ma się z muzyką, która budzi namiętności (wzburzenie i pewna dzikość to cechy dionizyjskie). Choć muzyka zachowuje apolińską harmonię, która wyraża się choćby w muzycznych interwałach, to ma moc wywierania silnego, emocjonalnego wpływu na odbiorcę.
Postanowiłam podzielić się z Wami płytami, które uznaje za magiczne właśnie przez to, że są w stanie mnie poruszyć. Dźwięki, przy których dosłownie można przenieść się w inny świat. Poniższa lista jest subiektywnym zestawieniem, mam nadzieję, że zechcecie podzielić się swoimi muzycznymi inspiracjami, a może nawet historiami z nimi związanymi.
Zaczynajmy!
1.Nick Cave & The Bad Seeds, „Abattoir Blues/The Lyre of Orpheus”.
W zasadzie mogłabym tu wpisać prawie każdą inną płytę Cave’a, ale wybrałam tę ponieważ:
- każdy fan powinien znać utwór „O Children” , który pojawia się w ścieżce dźwiękowej do pierwszej części filmu „Harry Potter i Insygnia Śmierci” i jest rewelacyjny! Idealnie oddaje poczucie zagubienia i beznadziei w tym niebezpiecznym dla bohaterów czasie;
- Nick Cave wielkim artystą jest – do zapamiętania. Podejrzewa się, że podczas komponowania artysta zażywa niewielką dawkę Felix Felicis, bo jest niemożliwym, że tworzy tak porywającą muzykę bez wspomagaczy.
2. Jun Miyake, „Stolen From Strangers”.
Nie mam pojęcia jak to się stało, że tak mało osób kojarzy tego wybitnego japońskiego artystę i kompozytora więc muszę to zmienić. Miyake skupia się na komponowaniu dla teatru, filmu czy telewizji. Niektóre utwory z tej płyty wykorzystano w filmie o niemieckiej choreografce i tancerce Pinie Bausch (swoją drogą film był nominowany do Oskara, polecam obejrzeć!).
Wracając do samej płyty – została stworzona pod producencką pieczą samego Juna, który zawarł na niej swoje partie klawiszów, trąbki i sampli, ale pozostawił pole do popisu dla muzyków z nim współpracujących – Arto Lindsay (wokal, gitara), Lisa Papineau (wokal), Vincius Cantuaria (wokal i wiele innych instrumentów), Dhafer Youssef (wokal, lutnia), Arthur H. (wokal), a także chór Bułgarski i inni. Zachęcam do posłuchania wykonania płyty na żywo, aby oprócz docenienia jazzowych kompozycji wzbogaconych wpływami muzyki świata, móc zachwycić się ekspresją wokalistów. Całość robi wrażenie.
3. Yann Pierre Tiersen – Le Fabuleux Destin d’Amélie Poulain.
Nietrudno się domyślić, że w zestawieniu musi pojawić się soundtrack do filmu „Amelia”. O sukcesie filmu oraz muzyki nie będę się rozpisywać. Płytę oparto na połączeniu dźwięków akordeonu i fortepianu, usłyszmy też partie z klawesynem, banjo, gitarą basową, wibrafonem, a nawet…kołem rowerowym! Muzyka Tiersena brzmi jak stara, dobra baśń: jest w niej radość, smutek i tęsknota, czyli wszystko to, co sprawia, że ciężko przejść obok niej obojętnie.
4. Trupa Trupa – Headache
Tym razem grupa z Gdańska, której udało się wypłynąć na szersze wody – docenieni przez polską i zagraniczną krytykę, ale nudą byłoby pisać tylko o tym. Headache to niepokojąca muzyka z dużą dawką noise’u i beatlesowskich harmonii. Jedna z płyt przy której można popaść w trans, by oprzytomnieć z bólem palca od wciskania na nowo „Replay” :). Polecam się zaprzyjaźnić z albumem.
5. Anna Calvi – One Breath
Mroczna idolka utrapionych czarownic stworzyła album kompletny. Pełne gitarowych sprzężeń i emocji kompozycje zaskakują zwrotami akcji oraz niebanalnymi aranżacjami. Obowiązkowa pozycja na każde afterparty jesiennej Nocy Duchów!
6. The Beatles – Magical Mystery Tour
Jedna z przełomowych płyt magicznej czwórki z Liverpoolu. Grupa, która dla muzyki jest tym, kim dla świata czarodziejów są Albus Dumbledore i Nicolas Flamel wyczarowała album, o którego powstaniu krążą legendy. Magiczne dźwięki rodem z truskawkowych pól, egzotyczne wojaże i duch lat 60. w pigułce. (Na płycie podobno można znaleźć dźwięki niesłyszalne dla mugoli.)
7. Wolfgang Amadeusz Mozart, msza Requiem d-moll.
Ostatni i niedokończony koncert Mozarta, powstały na zamówienie anonimowego autora, a jak się później okazało księcia Franciszka Walsegg-Stuppach słynącego z „pożyczania” cudzych utworów i przedstawiania ich jako swoje dzieła. Podobno msza miała powstać aby uczcić pamięć zmarłej żony Franciszka. Czy autor o tym wiedział czy też tworzył tylko z przyczyn finansowych? Krążą legendy, że Mozart przeczuwał swoją śmierć, więc podchodził do tematu bardzo personalnie (uznając, że tworzy Requiem dla siebie). Zmarł w wieku 35 lat, a koncert ukończył jego zdolny uczeń Franz Xavier Süssmayr. Requiem to obraz geniuszu artysty: pozornie pogodne linie melodyczne przekształcają się w porywające, dramatyczne, nabrzmiałe od emocji partie. Wypada znać.
Mam nadzieję, że zestawienie przypadnie Wam do gustu. Być może część osób nie zna wyżej wymienionych albumów i będzie miała świetną okazję do posłuchania czegoś nowego. Jakie płyty czy pojedyncze utwory są dla Was magiczne i dlaczego? Chętnie dowiem się czego słuchacie :).